piątek, 11 lipca 2014

Żeby życie miało smaczek...


To czy ktoś zajęty czy nie, to nie ma szczególnie znaczenia, jeśli się hienie spodoba.. 
Piszę to ku przestrodze, spokojnym duszyczką nie będących świadomych czyhającego nieszczęścia..

Kilka lat temu spotkałam na swojej drodze życia pewnego pana, który z czasem poznawania wtajemniczał mnie w swoje kręgi znajomych, a co zdumiewało mnie z każdym dniem coraz bardziej, gdyż gdzie się nie ruszyliśmy był intensywnie oblegany przez koleżanki. 


Trochę mnie to szokowało, bo nie wyglądał tak: 



ani też tak:

a szkoda :P

Jak się później okazało, człowiek po prostu był zaprzyjaźniony z każdą z nich, a i ja również weszłam w towarzystwo na maksa, bo było fajne ;)

Mieszkał w trzypokojowym mieszkaniu z 4 dziewczynami, niejeden kolega z pracy mu zazdrościł.. :D

Staliśmy się parą co i ja się dokompletowałam do miejscówki i tak na mieszkaniu było pięć kobiet i rodzynek ;)

Miło wspominam ten czas, a to z racji tego, że jego współlokatorka pokojowa była wręcz jak jego siostra bliźniaczka z charakteru :D

Zanim jedno i drugie wyszło do pracy dostawałam milion pytań..
Monika widziałaś moje klucze?
a identyfikator?
A fajki gdzieś są?
A zapalniczka?
itd..
Zaspana cierpliwie odpowiadałam na każde z nich :D
Nie dało się ich nie lubić ;D

Któregoś dnia, skonsultował się czy mam coś przeciw, żeby jego przyjaciel z dzieciństwa, przyjechał na weekend ze swoją kobietą?
No oczywiście, że nie ma problemu, chętnie go poznam...

No i przyjechali, domówka na trzy fajerki do białego rana, gdzieś w przelocie rzucone hasło czy piżamy obowiązują, nikt sprzeciwów nie wyraził, myśląc o podkoszulku...

Łóżko rozłożone, a zaraz przy nim materac...

Rano się budząc myślałam, ze zemdleję...

Od ściany licząc kolega, ona, luby i ja

ONA śpiąca nago!! 

Zszokował mnie ten widok tym bardziej, że ludzi pierwszy raz na oczy widzi, myślę odważna...

Po weekendzie, już miałam inne określenie...

Sobota wypadła dla mnie nie komfortowo, więc do pracy rodacy,
 reszta ekipy, bawiła się dalej w domu...

Oniemiałam z wrażenia widząc jawny flirt lafiryndy do mego wtedy partnera (obecnie byłego) po powrocie do domu..

Nachalna, pruderyjna, co gorsza na oczach swojego faceta, który nie widział, bądź nie chciał widzieć, nie wnikam...

Prawdą jest, że jak suka nie da to pies nie ruszy, ale psów na baby też pełno...

Nigdy wcześniej nie byłam podejrzliwa, zazdrosna, a lekcja ta nauczyła mnie, że to, że jeśli jest ktoś w związku to nie znaczy, że jest nieszkodliwy, wręcz przeciwnie, może działać niepostrzeżenie uzbrojona w zasłonę dymną zawsze wtedy, gdy tkwi w nudnym związku lub dla hobby..

Od tamtej pory minęło 7 lat, a ja wciąż stąpam ostrożnie, podejrzliwie oraz nieufnie,
współczuję swojemu mężowi, aczkolwiek jeszcze 1,5 roku temu było znacznie gorzej :P

Myślę, że z chorobliwej zazdrości o swojego mężczyznę idzie się wyleczyć, bo obecnie jestem na etapie zazdrości doraźnej :P

A jak u Was z zazdrością?






2 komentarze:

  1. Historia nie ciekawa, ale rozumie obecne zachowanie;) u mnie brak zazdrości ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na chwilę obecną, również u mnie jest jej brak... W końcu już 7 lat od zdarzenia minęło, a poza tym mam syna i to chyba też ma jakieś znaczenie :)

      Usuń

Witaj czytelniku, byłoby mi niezmiernie miło gdybyś zostawił(a) po sobie jakikolwiek ślad swojej obecności ;) Pozdrawiam, na zawsze oddany Wasz blogger :D :D