Jak to mówią praktyka czyni mistrza...
Na rolkach zaczęłam jeździć w piątek 21.02.2012.
Każdego dnia starałam się przejechać 3,5 km wokół zalewu, o których pisałam we wcześniejszym poście.
Przez cały tydzień opuściłam jeden dzień (poniedziałkowy). Celowo, a to dlatego, że trzeciego dnia zmagań wywinęłam orła :P
Od środy zaczęłam jeździć pchając wózek i bardziej ta opcja przemówiła do mnie, a to dlatego, że czułam się pewniej, gdyż stabilniej, ale za to trochę ciężej, bo wózek powoduje większy opór powietrza.
Pierwszy dzień z wózkiem był lekko koszmarny, ciężko było mi rozbujać wózek, byłam totalnie zgięta w pół i tak kurczowo się go trzymałam, że myślałam, że nie dotrwa do końca okrążenia, bujałam nim na boki tak bardzo, że nawet Norbert protestował gromkim piskiem.
Dziś w piąteczek, aż sama nie mogłam się nadziwić, że idzie mi zdumiewająco dobrze.
Sylwetka wyprostowana, wózek trzymany lekko palcami czasem (Uwaga!) jedną ręką :D
Fakt były zachwiania w tył, ale przypuszczam, że już niebawem się tego wyzbędę ;)
A synuś uradowany, zasypia w mgnieniu oka ;) Moje lepsze poczynania zmobilizowały mnie do machnięcia dwóch kółek na rolkach i po południu spacer z sąsiadką (jedno kółko) ;) Dlatego nie ma szans pączki spalone co do ostatniej kalorii ;)
Normalnie kocham rolki :) Jak dla mnie frajda...
Szczęśliwa mama to uradowany synuś :)
Myślę, że Norbertowi się podoba, każdego dnia łącznie spędzamy 4h na powietrzu... :)
A poza tym...
Wiatr we włosach muchy w zębach, żyć nie umierać ;)