sobota, 1 lutego 2014

Ten czas tak szybko leci, że nie ogarniam, a wspominając się wzruszam...

Kiedy wszyscy już u mnie smacznie śpią, często jeszcze coś tworzę, o czymś myślę, coś wspominam, a to dlatego, że jest cicho... Nostalgicznie... I wiem, że to jest mój wolny czas....  Relaks po wyczerpującym dniu... Moment regeneracji... 

Wspominam chwile jakie mieszały się od pobudki do zaśnięcia...

Obecnie jestem na etapie nieziemskiej fascynacji i mega wkrętu w Świat, rozwój i postępy mojego synka...

I właśnie dzisiejszego bardzo późnego wieczora, patrz nocy obleciał mnie strach...
Boję się, że nie zdążę się nacieszyć każdym etapem mojego dziecka... Tak strasznie mi to wszystko ucieka przez palce... Ta radość, ten podziw jak szybko się rozwija... 

Nie zrozumcie mnie źle, ja się bardzo cieszę, że leci poza programem, że np. doczołga się do narożnika i wstaje na nóżki (przypominam 8 miesięcy ma), przeraża mnie to nie powiem, bo jeszcze gdyby się trzymał a on się puszcza, boję się o jego bezpieczeństwo... Ile już guzów nabił, a to dopiero początek przecież, a co będzie dalej?!

Nie idzie upilnować, no po prostu się nie da!

Taki przykład, z racji tego, ze podczas kąpieli włączało mu się "hop sium dyr dum" a wanienka była już za mała, kąpie się w brodziku, specjalnie kupiliśmy głęboki, właśnie ze względu na bobcia.
Siedzi sobie w tej mini wannie, zadowolony, butelka od jego szamponu w paszczy, radość, piski.. Ja się nachylam na myjkę płynu nalewam, Norbi w euforii rozglądać się zaczął na prawo i lewo i do góry i równowagę stracił, tyłek się ślizgnął i bach... No nie zdążyłam szalejoka złapać i co?! No i obite nad brwią było, mówię będzie guz.... Uff nie było.. 

Jeszcze niedawno bałam się mu dać biszkopta (chrupki bez problemu), ale biszkopt?! Tak krztusił się, mówię nie ryzykuję! Więcej nie dostanie! Minął miesiąc... Myślę, bułkę z masłem wcina to biszkopta nie? Siedząc na macie, skupiony, biszkopta wciągał, żadnego krztuszenia, dławienia... No cud się stał...

Pora obiadu, jak już kiedyś wspomniałam, nie je swojego, niedoprawionego... Nie chce, głowę obraca, dziąsła zaciska... Ale jak tylko niosę dwa talerze do stołowego, Norbi 6-ty bieg włącza, chlast, chlast już przy stopach, już się wspina, na kolanka biorę i czeka, jeden kawałek, drugi, trzeci i tak z nami wcina...

Ale najwspanialszy jest moment kiedy tak siedzi na tej macie, jęzor wystawiony, ze skupieniem coś majstruje... No nie mogę się napatrzeć! Jest to dla mnie tak piękny obraz! Tak bardzo mnie rozczula, że tą chwilę chciałabym zatrzymać na dłużej...

I kiedy pije z kubeczka, oczywiście pomagam mu, żeby nie było....
To tak patrzę i myślę, jeszcze niedawno taki maciupki był, a teraz odkąd usiadł tak szybko robi postępy, że boję się, że to wszystko za szybko przeminie, że nie zdążę się nacieszyć...

Czasem się zdarza, nieczęsto, ale na przykład  dziś się zdarzyło, kiedy siedzieliśmy brzuszek do brzuszka, Norbercik wpatrzony w moje oczy, cieszy się, obserwuje każdy kawałek twarzy, łapie z a nos ( ja mu wtedy dźwięk "pip" wydaję a on się w głos cieszy) i tuli się, i skacze, i "mama" woła... 
Moment niesamowity! Wzruszający kiedy o tym myślę to utwierdzam się w przekonaniu, że każdego dnia kocha się mocniej i mocniej!! 

No i stało się, popłakałam się :)

Nie wyobrażam sobie, żeby mogło mu się kiedykolwiek coś stać... Nie przeżyłabym tego, dlatego chylę czoła i baardzooo współczuję, tym rodzicom, którzy lekarze nie pomogli a pozbawili największej radości życia... 

I tak się zastanawiam, co się dzieje, że ludzie są tak nieludzcy dla innych, że lekarze nie stają na rzęsach, żeby dzieciaczki się rodziły silne i zdrowe, tylko panująca znieczulica pozwala chełpić się we własnym egoizmie... Bo ostatnie wydarzenia, utwierdzają mnie w przekonaniu strach rodzić i strach z dzieckiem do lekarza iść....  :(

1 komentarz:

Witaj czytelniku, byłoby mi niezmiernie miło gdybyś zostawił(a) po sobie jakikolwiek ślad swojej obecności ;) Pozdrawiam, na zawsze oddany Wasz blogger :D :D