piątek, 25 lipca 2014

Pierwszy plażing, smażing, swimming od porodu ;)


Mamy kolejną piękną niedziele za nami.

Tym razem w większym gronie rodzinnym, bo wybraliśmy się w składzie 6-cio osobowym nad jeziorko w Brennie.

Nie była to wyprawa planowana, bo w sumie teść ze swoimi laskami (przyjaciółką i wnuczką) tylko przejazdem podrzucił parę niezbędnych rzeczy do budowy garażu, mówiąc przy tym, że wybierają się na relaks na łonio natury to ja zwinnie wypaliłam, że jak się osadzą to dojedziemy...
Kto by to czekał na zaproszenie, nie? :P


Tym bardziej, że jak woda to i piknik ;) My wzięliśmy ze sobą Murzynka (ciasto) i jeszcze parę produktów dla syna oraz oczywiście multum zabawek, aby nie nudziło się nasze dziecię.
 Na koniec jednogłośnie stwierdziliśmy, że na kolejny taki wypad zabierzemy więcej prowiantu, bo obżarliśmy współtowarzyszy  :P

Słuchajcie woda była momentami gorąca jak zupa, a miejscami lodowata...

Norbercik pierwszy raz kąpał się w większym zbiorniku niż brodzik w łazience.
Troszkę panikował, gdy ktoś go chlapnął wodą, reagując płaczem.

Nie powiem obawy miałam, gdy popatrzyłam na wodę. No nie oszukujmy się krystaliczna nie była... Zastanawiałam się jak jego skóra zareaguje na nią, bo przecież niechlorowaną, z wielką batalią bakterii, ale przyznaję zostały szybko wątpliwości zostały rozwiane.

Nic mu nie jest.
Wysypki nie ma, nie przeziębił się też, więc taplanie w jeziorku podpinam pod zdarzeniem na plus ;)

Na początek bardzo intensywnie bawił się na brzegu, taplając nóżki w wodzie i grzebiąc łopatką w mokrym piasku. (zdjęć nie mam, komórka została na kocu)

Później przeszliśmy do konkretów ;) Dryfował niczym lord na swym spadkowym pontonie ;)






Rodzinnie ;)


Syn jak zawsze drzemkę sobie ucina w okolicach południa, tak uparcie stwierdził, że atrakcji ma zbyt wiele, aby oddać się rytualnie i stanowczo spaniem pogardził...


Prawdą jest też to, że miałam trochę tremę mój bęc na światło dzienne wystawić, ze względu na to, że po porodzie prócz męża za bardzo nikt mojego brzucha nie oglądał, a już Wam wspominałam, że mnie zaciągnąć do domowych ćwiczeń graniczy z cudem.
Jedynym wyjściem mobilizacji byłby hard core-owy fitness przez instruktora prowadzony.


Przemogłam się jakoś widząc niedoskonałości w okół :P
Przyznaję, przyznaję dodały mi otuchy :P
Wredota ze mnie... Na czyjejś krzywdzie się unosić... Natura kobieca okrutna bywa :P Niestety...




Dopiero po zdjęciach widzę, jaki kontrast brzuch - ręce dają, no cóż po wsi przecież w staniku nie będę paradować, żeby go opalić, a na solarium nie chodzę...
Choć widzę brąz ten postarza mnie nieco...
Mąż starszy 3 lata trzeba go dogonić :P





Syn taki oporny był, do spania nie chciał się przyłożyć...
Poszliśmy w trójkę popływać to padł jak mucha ;) do brzegu trzeba było go holować ;D

Udał nam się wypad, było naprawdę doskonale ;)
Relaks dla mnie, bo popływać mogłam, zresetować się też trochę mogłam, chyba zatrudnię niańkę na swoje przyjemności fryzjer, fitness, jazda na rowerze :P

Motto na kolejne lata: Nie rezygnować z przyjemności :D
Może chociaż ten fitness wypali, na który jeździłabym na rowerze :D



4 komentarze:

  1. Bardzo sympatyczna niedziela :-) Synek słodziak :-) Moi synowie też uwielbiają jezioro. Jezioro mamy bardzo blisko. Wczoraj pdał bardzo deszcza a oni marudzili że chcą iść nad jezioro się bawić :-)
    Bardzo dobre motto :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. He he... Pono© w deszczowy dzień temperatura wody upodabnia się do temperatury otoczenia :P Może mieliby większy frajdę ;)
    Cos stało z klawiatura ;(

    OdpowiedzUsuń
  3. Woda faktycznie zielona, ale dobrze, że nic nie było :) Fajny wypad, ale macie tam jezior!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja za każdym razem łapałam infekcje po takim ex-trem, po tym wypadzie nic mnie nie dorwało, więc może nie była taka zła na jaką wyglądała ;)

      Usuń

Witaj czytelniku, byłoby mi niezmiernie miło gdybyś zostawił(a) po sobie jakikolwiek ślad swojej obecności ;) Pozdrawiam, na zawsze oddany Wasz blogger :D :D