Moje kochane bobcio (zdrobnienie od bobas, żeby nie było :P)
Zaskakuje mnie swoimi osiągnięciami każdego dnia, jeszcze dwa dni temu stresowałam się bardzo kiedy usiadał na podłodze bez oparcia, z racji tego, że nie kontrolował nagłego kładzenia się na wznak, co przyprawiało mnie o palpitację serca i czarną wizję wstrząśnienia mózgu...
Dziś jest ok, a nawet podsyłam filmik o tu : Bawię się :)
Jaka byłam głupia myśląc, że atrakcji na parę dni mam z grzywki, kiedy to moje dziecię, znalazło w sobie jeszcze większą chęć odkrywania. Co tam szuflada pod piekarnikiem, nie ma to jak dodatkowa dawka adrenaliny! Weźmy tą wyżej, tuż koło lodówki, a jak!
Dawaj na kolana, pełny wyprost jak w kościele, szuflada na pół otwarta, podciąga się do góry...
I widzisz tą iskrę w jego oczach, ten jęzor przez dziąsła ściśnięty i w głowie tą myśl: " Tak!! Jest!! Zrobię to!! Cały tam wlezę!!"
A tu masz Ci los!! Szuflada się bardziej wysuwa, no teraz to klapa, pod kątem wiszę...
Ja o mało zawał, bo widzę jak ręce nie wytrzymują ciężaru jak z impetem na płytki leci, co robić kiedy łapska w mięsie umaziane!!
A moje dzielne, nagle znajduje wyjście z opresji... Jedna rączka pod plecy, skręt tułowia potem druga i bach na brzuch... Uff...
Lekka duma mnie dosięgła, bo ja tu czarne wizje, a synek tak sprytnie wybrnął i guza nie ma ;) Zuch chłopak!
Brawo! Brawo! Wykrzyczę! :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witaj czytelniku, byłoby mi niezmiernie miło gdybyś zostawił(a) po sobie jakikolwiek ślad swojej obecności ;) Pozdrawiam, na zawsze oddany Wasz blogger :D :D